|
Deptak Forum literackie |
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sariel
Beta
Dołączył: 27 Kwi 2008
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: asylum
|
Wysłany: Pon 11:52, 21 Lip 2008 Temat postu: [Z] [S] Zapach czekolady |
|
|
Dla nierozumnych jest to opowiadanie o delikatnej treści yaoi, w sumie to shounen-ai, raiting jakieś...13+? Za imiona i nazwiska, oraz pomoc w betowaniu dziękuję serdecznie Del i to jej chciałam tę obyczajówkę, zadedykować, zwłaszcza postać naszego skromnego pisarza<3 Mru!;*
Aha, pisane na potrzeby pojedynku literackiego, do którego jednak nie doszło, bo druga strona się wycofała. Tematem miało być liceum, jakaś imprezka i delikatny wątek slashowy, jednakże wiadomo, że Sarielki rozumieją niektóre rzeczy troszkę inaczej;) to tego... enjoy>3
„Zapach czekolady”
Nie napisał nic od dawna. Bardzo dawna. Otwiera Worda, ogarnia go dziwne poczucie lęku, choć nie wie, skąd się bierze. Patrzy się chwilę w migające „coś” na czystej, świeżo otwartej stronie. Nie potrafi się skupić, nawet na tyle, by przypomnieć sobie, jak nazywa się to „coś”, co teraz zachęcająco miga, rozpraszając go jeszcze bardziej. Układa dłonie nad klawiaturą w strategicznej pozycji. I dłonie drętwieją. Patrzy na nie chwilę zdziwiony. Teraz przypominają mu szpony pochylonego nad ofiarą jastrzębia. Zauważa również, że kolejny raz nie domył farby po pracy. Zirytowany własną bezradnością odwraca wzrok od oczekująco migającego kursora na monitorze i zapatruje się w okno. Lubi to robić. W dzień - nie. Zresztą, teraz rzadko bywa w dzień w domu. Praca. Wieczorem jednak, tuż po zapaleniu lamp, miasto przybiera totalnie inne barwy. Zawsze zimą, kiedy patrzy na ściany budynków z przeciwległej ulicy, wydaje mu się, iż ulica płonie. Latarnie rzucają na kamienice i drzewa żółtawe światło, co w połączeniu z kremowymi i różowymi kolorami budynków, nadaje im „płonący” kolor. Zafascynowany wpatruje się chwilę w plandekę, reklamującą jakieś tanie telefony komórkowe. Po jej ruchach poznaje, że jest silny wiatr. Odwraca wzrok od plandeki i spogląda na drzewo stojące obok lampy ulicznej. Drzewo wygina się pod wpływem wiatru, jego cień tańczy na ścianie przeciwległego budynku. Wzrok mężczyzny wraca do lampy. Stoi tam statecznie, w kontraście do drzewa. Znów na nie spogląda. Chwilę tak przenosi wzrok z drzewa na latarnię. Ruch, martwota, ruch, martwota... Nagle jego oko łapie inny widok. Starca idącego chodnikiem, którego cień opada na budynek obok cienia drzewa. Nie byłoby w tym widoku nic zajmującego, gdyby nie fakt, iż cień mężczyzny „łamie” się, tworząc garb na plecach mężczyzny. Przyglądającemu się przypomina diabła, a roztańczony cień drzewa, z żółtą poświatą latarni, wygląda jak poruszające się macki ognia. Wrażenie przemija, kiedy starzec oddala się, a wiatr na chwilę się uspokaja. Nagle z pokoju obok słychać donośny płacz dziecka, przeradzający się w pisk. Mężczyzna spuszcza roletę i spogląda na niedomknięte drzwi pokoju, w którym próbuje pracować. Dziecko, a dokładniej dziewczynka, o łagodnym imieniu Maria, które aktualnie niewiele ma wspólnego z jej zachowaniem, krzyczy jeszcze głośniej. Daje się też słyszeć drugi, spokojniejszy głos, na który jednak mała dziewczynka nie chce reagować.
- Możesz wyłączyć jej zestaw głośnomówiący na chwilę? Próbuję coś sklecić! – prosi w końcu mężczyzna. Nigdy nie nawyknie do płaczu dziecka, chociaż słyszy go już od roku.
- A co ja poradzę, Paweł? Jest głodna! – odkrzykuje jego małżonka, uśmiechając się sama do siebie delikatnie. Bierze córeczkę na ręce i pewnym krokiem wchodzi do pokoju męża. Podaje mu dziecko, które uspokaja się na chwilę. Patrzy na niego dużymi, niebieskimi oczami mokrymi od łez, jakby się zastanawiała, co też robi u ojca na kolanach, skoro przed chwilą była w ramionach matki. Ostatecznie chyba stwierdza, że woli mamę, bo znów zaczyna płakać, jeszcze głośniej i bardziej żałośnie niż przedtem. Mężczyzna wzdycha głośno, próbując ją jakoś uspokoić i zająć, dopóki mleko się nie odgrzeje. Sadza ją na kolanie i próbuje robić jej „konika”, parskając i mrucząc „Patataj! Patataj!”, jednak to nie działa. Ostatecznie ucieka się do starej metody. Kładzie córeczkę na pleckach, nóżkami w stronę swojego torsu, przyciska usta do jej szyjki i wdmuchuje w nią powietrze, robiąc przy tym głośnie „Prut!”. Dziewczynka momentalnie przestaje płakać i zaczyna chichotać. Paweł powtarza manewr jeszcze dwa razy, wywołując już głośne salwy śmiechu swojej córeczki. Uśmiecha się sam, nie mogąc powstrzymać. Zaprawdę, słodka ta jego Marysia. Dziewczynka nagle spogląda na drzwi, jej mama stoi w progu z butelką w ręce i uśmiecha się delikatnie. Małe rączki wyciągają się w stronę mamy, więc oddaje dziecko żonie – Katarzynie - i spogląda w pusty dokument Worda.
- Co, wena nie przychodzi? – pyta małżonka, również tam spoglądając.
- Zupełnie. Potrzebuję natchnienia. I to szybko. Cholera – klnie na koniec, wyłączając monitor.
- Chodź spać. Jutro coś wymyślisz, teraz nie masz się co zadręczać niepotrzebnie. – Katarzyna uśmiecha się łagodnie, jak to tylko ona potrafi, karmiąc dalej Marysię. Jej mąż w końcu kiwa głową wzdychając, po czym wstaje, mówiąc, że idzie pod prysznic i wychodzi z pokoju. Rajecka kończy karmić dziecko, wyłącza zupełnie komputer i idzie położyć małą Marię spać.
Natchnienie jednak nie przychodzi. Ani dnia następnego, ani żadnego kolejnego w tygodniu. Rajecki chodzi jak struty. Pracuje ciągle tak samo dobrze, jednak nie potrafi opędzić się od złych myśli i na siłę szuka natchnienia. Oczywiście, że próbował. Ma zapisane gdzieś kilka „prób”, jednak żadna nie jest dostatecznie dobra, nie potrafi go do siebie przyciągnąć. Kiedyś, ech!, kiedyś miał natchnienie. Swoją muzę. Jednak los nie jest uprzejmy i nie uśmiecha się równie łagodnie jak Kaśka. Kaśka... To przykra historia, jednak dość powszechna. Chciał zatopić smutki po stracie miłości życia, poszedł z nią na imprezę, za dużo wypił, zdarzyło się. Zdarzyło się, właśnie. I powstała Marysia. Wzięli ślub, gdyż rodzina Katarzyny była bardzo konserwatywna i naciskała. Jednak się nie kochali. Łączyło ich dziecko i wzajemna przyjaźń. Nie było mu źle, miał obiad, uśmiech, wsparcie. Czego więcej chcieć? A o swojej dawnej wenie dawno zapomniał, przynajmniej próbował. Do dnia 20 maja. Pocztę odbiera tego dnia Kasia.
- Paweł, do ciebie. – mówi, w pierwszej chwili przerażona. Myślą obydwoje, że to od wydawcy. Zrywa umowę, czy tak? Jednak szybko się uspokajają.
- O, nie wierzę. Stary Marcin Koniewiecki! Skąd on ma mój adres? – pyta mężczyzna zaciekawiony, otwierając szybko kopertę. Patrzy chwilę zdziwiony na to, co znajduje w środku. Zaaferowana żona zabiera z jego ręki list i jakieś zaproszenie.
- O, spotkanie po latach! To takie słodkie! – cieszy się kobieta, nie rozumiejąc, dlaczego mąż stoi jak sparaliżowany. – Ej, Paweł, co z tobą? – pyta zdziwiona, machając mu ręką przed oczami. Niebieskie oczy spoglądają na nią, a mąż delikatnie się uśmiecha.
- Zamyśliłem się. Myślisz, że powinienem iść? – pyta cicho, wpatrując się w strojne zaproszenie.
- Oczywiście, że tak! A myślałeś, że co? Sprawdzimy przynajmniej, czy garnitur na ciebie jeszcze pasuje – uśmiecha się tym swoim łagodnym uśmiechem i idzie do pokoju od razu wyjąć go z szafy, chociaż przyjęcie odbywa się dopiero za trzy dni. „Ciekawe, kto będzie...?”, wpada Pawłowi do głowy dziwnie natrętna myśl.
*
- No, już już, kochanie... – mruczy kobieta o czarno-czerwonych włosach, wytrząsając do fioletowej miski kawałki mięsa z torebki z napisem „Whiskas”. Jej ruda kotka pręży się u jej stóp, ocierając od czasu do czasu o kostki swej pani, łaskocząc puchatym ogonem. – Jesteś o wiele lepsza od tych wszystkich debili. – mruczenie kobiety staje się bardziej gardłowe, kiedy pochyla się, by postawić miskę przed oczekującym zwierzakiem. Głaszcze jej grzbiet i uśmiecha się do siebie. Tak, kocha swoje życie. Nie zamieniłaby go na żadne inne. Tak samo jak nie zamieniłaby Edith na innego kota, inne zwierzę, mężczyznę... Chociaż nie, ci ostatni zaliczają się do grupy zwierząt. „Zobaczy taki miseczkę D i już za tobą biegnie. Obrzydlistwo!” myśli zirytowana, zaciskając pięści, dopóki nie czuje, jak długie paznokcie wbijają się we wnętrze wypielęgnowanych, delikatnych dłoni. Uśmiecha się jednak, kiedy jej wzrok pada na kotkę, która oblizując pyszczek patrzy się na nią zielonymi ślepiami.
- Jesteś piękna. – wzdycha Anna, biorąc kota na ręce i przechodząc z nim do pokoju. Wtula nos w kocią sierść, wciąż się uśmiechając. W końcu postanawia się ubrać i iść na zakupy do pobliskiego sklepu. To, że Edith już się najadła nie znaczy, że ona ma coś w lodówce dla siebie. Przeciąga się, szybko ubiera w elegancką garsonkę, chociaż idzie tylko do sklepu po drugiej stronie ulicy. Mruczy jeszcze coś niezrozumiałego do kotki, kiedy wychodzi i zamyka drzwi, sprawdzając po drodze w torebce, czy ma portfel. Na schodach mija ją listonosz, kłaniając się nisko i witając. Uśmiecha się do niego przelotem. Delikatne skinienie głowy ma być odpowiedzią na jego „Dzień dobry”. Nienawidzi mężczyzn. Nawet niewinny listonosz jest AŻ mężczyzną. A wszystko przez „debili”, jak nazywa kolegów z liceum, którzy jeden po drugim łamali jej serce jak drewnianą zabawkę. Przyciągał ich duży biust, ale odpychała silna osobowość. I tak odbijali się od niej, w kolejności prawie alfabetycznej. Początkowo była mile zaskoczona zainteresowaniem, później nieszczęśliwa i zniesmaczona, ostatecznie znienawidziła mężczyzn i po zdanej maturze przystąpiła do kółka feministek. Nigdy nie wyszła za mąż i nie miała takiego zamiaru. Miała swoją kotkę i ona jej wystarczała. Przez lata strasznie zgorzkniała i z miłej, żartobliwej dziewczyny o ciętym języczku zmieniła się w potwora ziejącego ogniem, kiedy tylko podchodziło się za blisko. Nie można było również prawić jej komplementów, będąc płci wiadomej, gdyż dopatrywała się wtedy aluzji do jej biustu i zwykłe „Ma pani piękne oczy” było brane jako coś bardzo obraźliwego, chociaż oczy miała naprawdę piękne. Kobieta przerywa tok myśli i wchodzi do sklepu, uśmiechając się do sprzedawczyni, która dobrze już ją zna. Bierze bułki, coś do smarowania, jakiegoś pomidora i papierosy „Męskie”, które pali w lufce, uważając to za swoje małe dziwactwo, a jednocześnie wyraz swobody i nienawiści międzypłciowej. Płaci za zakupy, przystaje przy stoisku z gazetami, po czym prosi jeszcze o „Vogue” i wychodzi. Po drodze wyciąga ze skrzynki pocztę, przeglądając ją ze zdziwieniem. Nigdy nie dostała aż tyle listów. Rachunek za telefon, zaproszenie na prezentację pościeli, kartka od mamy... „O, a to co?”, otwiera szybko białą kopertę z własnym nazwiskiem i chwilę patrzy zdziwiona na zaproszenie. „Wspominać liceum? Chyba ich pogięło!”, warczy w myślach. Traci chwilę na otwarcie drzwi. Nie witając się z kotką, wchodzi do kuchni, odkłada zakupy na stolik i siada przy oknie, z kopertą w dłoni. „I kto wysłał? Marcin? Pieprzony macho!”, przeklina dawnego kolegę, jednego z jej adoratorów. „Ani mi się śni, nie pójdę!”, myśli, kiedy otwiera paczkę papierosów, wyciągając jednego i szybko zapalając, bez lufki. Wciąga dym i trochę się uspokaja. Nagle dzwoni jej telefon. Na wyświetlaczu miga „Rajecki Paweł”. Zaintrygowana odbiera.
- Cześć, kochana! Dostałaś zaproszenie od Marcina? – pyta radosny i tak znajomy głos w słuchawce.
- Właśnie na nie patrzę i zastanawiam się, co tchnęło tego pacana – odpowiada zirytowana. – A co?
Mężczyzna uśmiecha się do siebie. Tak, stara, dobra Anka.
- A nic. Pomyślałem, że miło będzie pójść. Zobaczymy starą ekipę. Co ty na to?
- Nie wiem, jakoś nie mam ochoty oglądać ich parszywych gąb.
- Oj, daj się przekonać! Będziemy w starym gronie. Ty, ja, Marcin i Krystian. Właśnie, Krystian! Wiesz co z nim? – pyta nagle cichszym głosem, jakby mniej pewny.
- Z tego, co wiem, a wiem niewiele, zostawił po roku szkołę filmową i wybył do Ameryki – odpowiada, zaciągając się papierosem.
- Achaa... To nie wiadomo czy będzie... No, ale to zawsze masz mnie! – śmieje się w słuchawkę i Ania nie może się nie zaśmiać razem z nim.
- No dobra, przytoczę się. Ale nie oczekuj za wiele! Z każdym rokiem robię się coraz gorsza. A jak tam Marysia? Mówi już? – zmienia temat i strzepując popiół z papierosa do popielniczki otwiera jednocześnie gazetę.
- Nie, jeszcze nie. Ale zacznie! W końcu jest mądra po tatusiu, nie? – żartuje.
- To znaczy, że nigdy jej nie usłyszę... – wzdycha zbolałym tonem kobieta i uśmiecha się szeroko.
*
Komunikator sygnalizuje, że ktoś się pojawił. Marcin, zajęty pisaniem, spogląda przelotem w dolny prawy róg monitora i zdziwiony stwierdza, iż właśnie znika słowo „Krychu”. Nie widział go na gg od bardzo dawna!
Ja: Hej, Krychu, co tam? Dawno cię nie było. Amerykańcy męczą?
Krychu: O, hi! Nie! Pewnie, że nie męczą, są cudowni! Mieliśmy zdjęcia do filmu! Zgadnij, kogo grałem?
Ja: Nie wiem... Supermana?
Po tym następuje chwila ciszy, jednak Krystian za bardzo chce się dzielić nowinkami, żeby się obrazić.
Krychu: Głupi jesteś jak zawsze! KOBIETĘ!
Ja: Żartujesz? Ty, taki męski?
Krychu: No wiesz, straciłem kg do tej roli. Podobało mi się. Szpilki są straszne...
Ja: No ja myślę... Ej, Krychu, Krychu...
Krychu: No co?
Ja: Nic nic. Tak mnie nostalgia wzięła. Pamiętasz jak zjedliśmy ciastka komisji maturalnej w pierwszej klasie?
Krychu: Taa... To były dobre czasy. Ej, przyjeżdżam za tydzień do Polski. Może się spotkamy i powspominamy?
Ja: Świetny pomysł! Mogę to nawet zorganizować!
Krychu: O, to świetnie. Ja mam nawet jeszcze swoje mieszkanie...
Ja: No co ty, ja myślałem, że je sprzedałeś.
Krychu: Nie, wynająłem, ale chłopak się zaręczył i poszedł na swoje.
Ja: Ta młodzież...
Krychu: Ja się czuję młodo, przestań! A co u Anki i Pawła?
Ja: Anka jest feministką, Paweł od roku jest żonaty. Ma roczną córeczkę, Marysię. Jeszcze jej nie widziałem, ale ponoć kropla w kroplę tatuś.
Krychu: Biedne dziecko. A temu co tak się spieszyło?
Ja: No wiesz, DZIECKO...
Krychu: Rozumiem, rozumiem...
Krychu: To co, jesteśmy umówieni? Odbierzesz mnie z lotniska?
Ja: Pewnie. Pochwalę się swoją żoną...
Krychu: Pantofel! No, to do zobaczenia! Pa!
Ja: Pa pa... Nie jestem pantoflem:(
*
Nadchodzi dzień 23 maja, dzień walki ze wspomnieniami. Paweł przestępuje nerwowo z nogi na nogę w sklepie spożywczym. Ma niejasne przeczucie, że to, co robi, jest bardzo głupie, ale nie potrafi odłożyć teraz czekolady na półkę. Nadchodzi jego kolej. Czuje się, jakby pierwszy raz kupował kondomy, zawstydzony i onieśmielony. Kasjer patrzy na niego dziwnym wzrokiem, stwierdzając, że musi być pijany.
- Zapakować? – pyta uprzejmie, wpatrując się w niebieskie oczy Rajeckiego. Ten kiwa głową, rumieniąc się jeszcze bardziej, w myślach nazywając siebie sentymentalnym idiotą. „Nawet nie wiesz, czy będzie...”, napomina siebie i wbrew sobie płaci za czekoladę, bierze ją w rękę i wychodzi szybko, jakby kupował coś naprawdę nielegalnego. Przechodzi obok kwiaciarni. Tabliczka belgijskiej, drogiej czekolady ciąży mu w kieszeni niczym znak jego głupoty. Czuje się winny, kupuje żonie bukiet goździków. Zdziwiona Katarzyna przyjmuje kwiaty, uśmiechając się łagodnie. Nie rozumie, ale wstawia je do wazonu.
- Wyprasowałam ci koszulę. Tylko nie wiem, jaki krawat założysz – mówi cicho, pokazując mu pęk krawatów leżących na sofie.
- A który pasuje? Wybierz mi jakiś, ty się znasz. – prosi, patrząc na nie bezradnie, po czym komunikuje, że idzie pod prysznic, ogolić się. W tym czasie Kasia wybiera dla niego krawat, zawiązując go na własnej szyi, żeby Paweł mógł go od razu wciągnąć, nie męcząc się z wiązaniem. Nie jest dobry w te klocki. Gdy opuszcza łazienkę zauważa, że za oknem zachodzi słońce. Uśmiecha się delikatnie, po czym ubiera w garnitur i zakłada krawat. Żona po kobiecemu poprawia mu jeszcze kilka rzeczy, po czym stwierdza, że wygląda „seksi” i siada na sofie. Paweł uśmiecha się zawstydzony, wkłada do wewnętrznej kieszeni marynarki zaproszenie i dowód osobisty, do kieszeni spodni klucze i drobiazgi.
- No, to idę. Zanim dojadę to będzie... – mamrocze pod nosem, pochyla się nad łóżeczkiem Marii, całując ją w policzek, na co ta prycha oburzona. Zarzuca kurtkę, która ciężko uderza o jego biodro prawą kieszenią i wychodzi, przypominając żonie o zamknięciu drzwi.
*
Tak mu jest spieszno, by zobaczyć starych znajomych i odrapane mury swojego liceum, że pojawia się przed czasem. Na szczęście Marcin jest tu już od bardzo dawna, jako organizator. Uśmiecha się, kiedy widzi rozglądającego się niepewnie po sali gimnastycznej Pawła. Wciąż taki sam, pomimo upływu lat. Niby ludzie się zmieniają, ale jednak nie wszyscy. Niektórzy zostają tacy sami, jakby zaprogramowani tylko na takie, a nie inne, cechy charakteru. Witają się klepnięciem po plecach. Teraz, kiedy już nie jest sam, Paweł czuje się pewniej. Rozgląda się z zaciekawieniem po sali.
- Odmalowali ją... – mówi nieświadomie, rozglądając się po obitymi piłkami suficie, skupiając uwagę na zbitej lampie. – Ale tej lampy nigdy nie naprawią. – wzdycha z rozbawieniem i zamyśla na chwilę. Marcin przygląda się jego niebieskim oczom wpatrzonym w sufit i lekko rozchylonym wargom. Przeciera dłonią czoło i mówi, że idzie pomóc ustawić wszystko na stoliki i zawiesić napis witający absolwentów.
- Pomóc ci? – pyta jeszcze Rajecki, ale kiedy odrywa wzrok od sufitu zauważa, że kolegi już nie ma przy nim. Z uśmiechem siada na wąskiej ławeczce, opierając się o drabinki. Wracają wspomnienia tych wszystkich godzin, które tu spędził wraz z Marcinem i Krystianem. Lampę zbił razem z Krychem. A przynajmniej tak twierdził, bo to Krystian ją zbił, ale jako że był już kilka razy u dyrektorki na dywaniku – Paweł wziął winę na siebie. Dyrektorka była strasznie zniesmaczona zachowaniem jednego ze swoich najlepszych uczniów, ale miał to gdzieś. Krystian był ważniejszy. Zawsze był ważniejszy. Od wszystkiego i wszystkich. Dotyka nieświadomie szczebla drabinki i czuje pod palcami żłobienia w drewnie. Uśmiecha się do siebie i przejeżdża palcem po inicjałach, które są tam wyryte: „P.R.”. A zaraz obok nich drugie – „K.M.”. Przyjaźń na całe życie, nie ma co. Spogląda na Marcina, stojącego na drabinie i mocującego się z plandeką w kolorze liliowym. „Ciekawe, czy będzie Krystian. Nawet nie wiem, czy ma żonę, rodzinę, co robi...” wzdycha w myślach i wstaje, postanawiając pomóc przyjacielowi. Z pomocą innych szybko kończą.
- Boże, kto wymyślił taki chory kolor? – słyszy nagle tuż przy swoim uchu głos Anki. Pojawia się nie wiadomo skąd.
- Cicho. Żona Marcina – Kasandra. Udawaj, że ci się podoba, złamiesz jej serce. – prosi cicho mężczyzna, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, który zamiera na jego wargach, kiedy przygląda się przyjaciółce. – Anka... Po prostu... ŁAŁ! – patrzy na nią, jakby widział ją po raz pierwszy. Ciągle myśli o niej jak o tej pyskatej dziewczynie z kolczykami w uszach, ubierającej się w wielkie swetry i za małe biustonosze, żeby ukryć bujny biust. Teraz stoi przed nim kobieta. Piękna kobieta. Już nie kryje biustu, który tonie w trójkątnym dekolcie. Ma na sobie czerwoną suknię pasującą jej do koloru włosów, z czarnymi i srebrnymi zdobieniami. Nawet nie wiedział, że potrafi się tak pięknie malować! Ania pod jego spojrzeniem czuje się niepewnie. Wracają przykre wspomnienia, chociaż Paweł przecież nigdy jej nie skrzywdził. Uśmiecha się przepraszająco i znika w wyjściu do ubikacji. Paweł przeklina się za głupotę. Dobrze wie, jak ona reaguje na komplementy. „Idiota!”, klnie siebie w myślach i uśmiecha do wchodzących ludzi. Impreza się zaczyna. Ktoś włącza muzykę, do Pawła wraca Ania, już opanowana. Nigdzie nie widać ani Marcina, ani Krystiana.
- Jak myślisz, będzie Krystian? – pyta przyjaciółkę, rozglądając się po ludziach. Nikogo nie poznaje, wszyscy są tacy dorośli i poważni, nie pamiętają już jak wystawali koło szkolnego śmietnika co przerwę na „dymka”, albo jak w piątki wychodzili na zakazane piwo. Zupełnie obcy ludzie. Nie, takie odkopywanie przeszłości i rozdrapywanie blizn Paweł nie potrafi uznać za coś dobrego. Tak naprawdę zależy mu tylko na trójce ludzi z całego tego grona.
- Nie wiem. Spotkałam Marcina, ale rozmawiał przez telefon, więc nie mogłam się zapytać – odpowiada kobieta, również szukając znajomej twarzy. Mogą jedynie spekulować kto jest kim, wszyscy się zmienili nie do poznania. – Boże, kim są ci ludzie? – mruczy cicho do siebie. Rajecki w duszy odpowiada, że sam nie wie. Czuje dziwny lęk. I napięcie. Jak przed pierwszą randką. Bardzo chce, by Marcin już wrócił i powiedział mu, czy Krystian będzie, czy nie. Nawet nie ma ochoty tańczyć. Jego humor jeszcze się pogarsza, kiedy puszczają pierwszą piosenkę, którą zna i słyszy poprzez swoje myśli, chociaż wokalista śpiewa cicho. On zna słowa. „Nigdy nie będzie takiego lata...*”, nuci w myślach, pogarszając swój stan.
- Co? Ale dlaczego? – pyta cicho Marcin w słuchawkę, rozglądając się po ludziach, stojąc w przedsionku.
- Niespodzianka - odpowiada głos w słuchawce.
- No dobrze, skoro tak chcesz – nie pisnę ani słówka. A jak będą pytać?
- Powiedz, że sam nie jesteś pewien.
- Dobra. Jakby co, wszystko jest przygotowane. – mówi i słyszy zadowolony pomruk w słuchawce. Żegna się i rozłącza. Znajduje w końcu wzrokiem Pawła i Annę i podąża do nich długimi krokami. Przez głowę przelatuje mu, iż wyglądają jak zastraszone zwierzęta.
- Jak się bawicie, sztywniaki? – pyta uśmiechnięty, kiedy do nich dołącza, poruszając się delikatnie w takt powolnej litanii płynącej z głośników.
- Sam jesteś sztywniak! Kontemplujemy – odpowiada Ania, zanim Pawłowi udaje się otrząsnąć ze stanu odrętwienia. Uśmiecha się delikatnie i przez chwilę czuje się, jak za starych, dobrych czasów.
- Marcin, będzie Krystian? – pyta nagle, patrząc na przyjaciela. Ten zagryza wargę, jakby nie wiedział, co mu odpowiedzieć. W końcu wzrusza ramionami i prosi Ankę do tańca, byleby nie odpowiadać na niechciane pytania. Nigdy nie był dobrym kłamcą. Paweł zostaje sam, bawiąc się własnymi palcami. Nie wie, co miałby ze sobą zrobić. Tak mija pięć minut, potem dziesięć. Siedzi i patrzy w wydeptaną, drewnianą podłogę. Nagle muzyka przycicha. Na „scenę” wchodzi Marcin i uśmiecha się, prosząc przez mikrofon o ciszę.
- Witam wszystkich absolwentów roku 98! Powspominajmy stare czasy! – uśmiecha się szerzej, dziękując za brawa. – No, to na parkiet i bawmy się, jak kiedyś! – Z głośników zaczyna lecieć jakaś szybka melodia lat siedemdziesiątych. Paweł wzdycha zirytowany, przeklinając się, że w ogóle przyszedł. I za to, że jest takim naiwnym idiotą. Szarpie za kurtkę wiszącą na krześle obok niego i słyszy jak czekolada w kieszeni się łamie. Wzdycha, uspokajając się. Nerwami nic nie zdziała. Ania wraca do niego, prosząc o taniec. Nie odmawia. Tańczą szybko, nie rozmawiając - Paweł skupiony na swoich krokach, Anna zajęta denerwowaniem się, by czasem coś jej nie „wypadło”. Piosenka się kończy, jednak zamiast kolejnej nastaje cisza. Marcin znów pojawia się z mikrofonem.
- A teraz, specjalnie dla państwa, niespodzianka wieczoru! Powitajmy na scenie Amber! – zakrzykuje i zaczyna klaskać. Ludzie, nie rozumiejąc, o co chodzi, instynktownie również klaszczą, patrząc na scenę. Światło przygasa, z głośników zaczyna sączyć się jakaś cicha melodia, po chwili przybierająca trochę na sile. Na scenie wciąż nikogo nie widać, kiedy nagle słychać śpiew gdzieś z boku podniesienia „Tak, słodko zasypiasz... A moje ciało pieści podniecenia dreszcz...”.
- O Boże, Łzy! – piszczy Anka w ucho Pawła, który doskonale wie, co to za piosenka. Zna nawet jej tytuł: „Wdowa – Pajęczarka”. Na scenie, w snopie światła, pojawia się nagle noga, po chwili dołącza do niej ręka i delikatnie dotyka kabaretki opiętej na skórze. „Niewiele czasu pozostało nam. Delikatnie otula cię pajęcza sieć...”. Do nogi dołącza reszta ciała. Na scenie pojawia się piękna kobieta, cały czas śpiewając do niewielkiego mikrofonu, zawieszonego na uchu. Uśmiecha się karmazynowymi wargami, zataczając biodrami ósemki. Ma na sobie obcisłą suknię w dość ciemnym kolorze, z rozcięciem z boku. Pawłowi nie podoba się tak ostry makijaż, jednak nie może oderwać wzroku od jej twarzy. I te piękne, brązowe oczy... Pewnie dlatego Amber**... „Tylko ja jestem twoim wyzwoleniem! Tylko we mnie znajdziesz ukojenie! Jestem twoich snów spełnieniem. Pierwszym i ostatnim... więzieniem” mruczy cicho na koniec, spoglądając po zgromadzonych, jakby kogoś szukała. Ania musi przyznać, że rusza się naprawdę nieźle, jeśli patrzeć na wysokość szpilek, na których stoi. Śpiewa kolejne zwrotki, robiąc na scenie „show”. Kiedy dochodzi do ostatniej nagle jej wzrok pada na Pawła. Uśmiecha się delikatnie i śpiewa dalej, patrząc mu w oczy: „Kto będzie moim wyzwoleniem? W kim znajdę słodkie ukojenie? Kto będzie moich snów spełnieniem?”. Wydaje się, jakby śpiewała tylko dla niego, zapytując się, czy on by nie chciał. Paweł czuje, jak na jego policzki wstępują rumieńce. Stoi i patrzy się, nie mogąc nic zrobić, a kiedy kobieta zaczyna jęczeć do mikrofonu – zażenowany stwierdza, że zaczyna go to podniecać. Jęki przybierają na sile, dołączają się do nich głosy chóru. Nagle muzyka zanika, a Amber chwilę oddycha dość głośno do mikrofonu. Wokół Rajeckiego rozlegają się gromkie brawa. On stoi jak ogłuszony, drga delikatnie na nagły hałas i rozgląda wokół. Kiedy zerka na scenę – kobiety już tam nie ma. Z głośników sączy się na „uspokojenie nerwów” „Miłość w czasach popkultury” Myslovitz. Marcin promuje polskie zespoły, czy co? Paweł wzdycha, siadając na swoim miejscu, obok Anki, która z przejęciem opowiada o występie, zaczarowana urokiem Amber.
- Widzicie? Kobiety są O WIELE lepsze! – kończy swój wywód, uśmiechając się z wyższością, unosząc podbródek niczym arystokratka. Jej przyjaciel jest tylko w stanie kiwnąć głową, nadal zaczarowany. Widzi przed sobą tylko te brązowe oczy. Ma wrażenie, że je zna, jednak nie potrafi sobie przypomnieć, gdzie je widywał. Po kilku minutach dołącza do nich Marcin, uśmiechając się jakoś dziwnie.
- Mam coś dla was! – mruczy zadowolony i prosi o zamknięcie oczu. Paweł znów czuje się, jak dziecko, ale posłusznie zamyka oczy. To samo robi Anka. Obydwoje wyczuwają w powietrzu silny zapach perfum. Koniewiecki prosi o otwarcie oczu. Obydwoje to robią i nagle uszy Pawła rani krzyk uradowanej Anki.
- KRYSTIAN! – piszczy kobieta niczym nastolatka, rzucając się na szyję przyjacielowi. Ściska go, mówi coś szybko i niezrozumiale. Tamten zakłopotany przytula ją do siebie, jednak jego wzrok pada na Pawła. Ten gapi się na niego i nagle wie, skąd zna te oczy. Ale to przecież niemożliwe! Krystian strasznie się zmienił, tylko te oczy zostały takie same – bursztynowe, błyszczące. Teraz wpatrują się w niebieskie oczy Pawła, który w końcu jest spokojny i czuje się, jak w domu. Uśmiecha się i wstaje. Obejmuje długo Majowskiego, czując jego zapach, tak znajomy, choć czegoś w nim brakuje. Jego wargi przyciskają się do ciepłej, opalonej skóry na szyi przyjaciela. Nie może się powstrzymać, żeby nie odcisnąć na niej stęsknionego pocałunku. W końcu odsuwają się od siebie. Tym razem wybór DJ’a pada na Edytę Bartosiewicz.
- Zatańcz ze mną jeszcze raz! – prosi pięknie Marcin Annę, a ona nie potrafi odmówić, chociaż ciągle trochę się boczy na swojego przyjaciela. Musi jednak przyznać, że się zmienił, a raczej został zmieniony przez swoją despotyczną małżonkę. Z maczo zmienił się w pantofla i to widać. Krystian patrzy na Pawła. Kiedy siadają - dotykają się kolanami. Obydwoje nie potrafią odmówić sobie tej bliskości.
- Słyszałem, że ożeniłeś się z Kaśką Maricką – zauważa, nie wiedząc, jak ma rozpocząć rozmowę.
- No tak, jej rodzina na nas naciskała. Pewnie wiesz też, że mam córeczkę?
- Tak, Marcin mówił. Ponoć podobna do ciebie?
- Ma dopiero rok, nie widać tak jeszcze. Ale oczy ma po mnie – odpowiada lakonicznie, wpatrując się w niego wręcz głodnym wzrokiem. Nie widzieli się od tak dawna! Jak mogli tyle bez siebie wytrzymać? I nie tęsknić? Teraz wydaje się to niemożliwością.
- To dobrze. Masz piękne oczy.
- Och, twoje są piękniejsze, Amber. – uśmiecha się nagle Paweł, przypominając występ. Majowski chwilę mruga oczami, zdziwiony.
- Skąd wiesz? – pyta w końcu zrezygnowany.
- Oczy, kochany, oczy... Piękna z ciebie kobieta. Prawie się nabrałem – śmieje się, przysuwając trochę bliżej. Poważnieje po chwili i szepcze - Tęskniłem za tobą...
- Ja za tobą też, Pawełku. – odpowiada mu smutny ton. Chwilę spędzają na rozmowach o wszystkim i o niczym. Opowiada głównie Krystian. O Ameryce, o filmach, o swoim życiu. Paweł słucha, kiwając głową i pytając o coś od czasu do czasu. Stara się nie dopuścić tej myśli do siebie, jednak musi przyznać, że ten Krystian, który siedzi przed nim, nie jest tym Krystianem, którego pamięta. Ciężko przełknąć mu zawód. Przyjęcie trwa w najlepsze, ludzie dobrze się bawią. Ania czasem tańczy z którymś ze swoich przyjaciół, jednak zaloty obcych mężczyzn odrzuca. W końcu przyznaje się im, że jedyny mężczyzna w jej życiu to rum. Karmelowy. Cała czwórka wybucha śmiechem i znowu czują się, jak w szkole. Wspominają, debatują nad starymi sprawami, obgadują nauczycieli. Czas mija bardzo szybko. W końcu Paweł czuje się zmęczony. Patrzy na Krystiana opierającego głowę na własnej ręce. Wygląda na śpiącego.
- Chodź, Krystian, odprowadzę cię do domu. – mówi cicho w jego ucho. Tamten kiwa głową, mrucząc coś o samochodzie stojącym na parkingu szkolnym. Żegnają się z przyjaciółmi, wymieniają zapewnieniami, że spotkają się jeszcze i wychodzą na chłodne, nocne powietrze. To trochę otrzeźwia obydwóch. Zaśmiewając się, głośno ścigają się, kto pierwszy do samochodu. Wygrywa Krystian, bo wie, który to, jednak Rajecki jest zbyt szczęśliwy, by dostrzec niedorzeczność tej sytuacji. Wsiadają i Pawłowi w końcu przychodzi do głowy, by zapytać, gdzie się zatrzymał jego przyjaciel.
- Mieszkam tam, gdzie zawsze – odpowiada uśmiechnięty i włącza radio. Wsłuchują się w głos Artura Rojka.
- Mieszkasz tam, gdzie zawsze, słuchasz dalej Myslovitz... – mruczy cicho Rajecki i w myślach dodaje: „Ale już nie jesteś tym samym Krystianem”. Przez chwilę ma nieodparte wrażenie, iż Krystian siedzący obok jest kimś zupełnie obcym, kto ukradł tożsamość prawdziwemu Majowskiemu, jednak szybko opędza się od takich myśli. Znów nazywa siebie idiotą w myślach, jednak teraz nie musi dodawać „naiwny”. Zatrzymują się pod starą kamienicą.
- Wejdziesz na chwilę? – pyta z nadzieją w głosie Krystian i Paweł nie potrafi mu odmówić. Zdziwiony stwierdza, że mieszkanie zupełnie się nie zmieniło. Brakuje tylko starego psa, szczekającego na powitanie. – Chcesz herbaty? – pyta mężczyzna, odkładając klucze na stolik, kieruje kroki w stronę kuchni. Rajecki idzie za nim, potykając się jak zawsze w progu. Zdziwiony stwierdza, że Krystian wyciąga z szafki swój stary kubek z krową. „A teraz sok aroniowy”, myśli mężczyzna i po chwili z lodówki zostaje wyciągnięta butelka ciemnego soku.
- A już się bałem, że się zmieniłeś! – uśmiecha się Paweł, kiedy widzi, jak przyjaciel nalewa sobie soku i z namaszczeniem upija łyk. – Mi możesz też zrobić.
Po chwili siadają na kanapie, popijając sok. Znowu jest jak dawniej. Paweł nie zauważa już tego Krystiana. Przed oczami ma dawnego Krystiana – swojego najlepszego przyjaciela i swoją pierwszą miłość. Nagle przypomina sobie o czymś.
- Mam dla ciebie coś! – Chwilę grzebie w kurtce, w końcu wyjmuje z niej zmaltretowaną czekoladę. Majowski wybucha śmiechem.
- Kochanie, ja nie jem czekolady! Muszę trzymać linię, będąc Drag Queen! – uśmiecha się przepraszająco. Paweł patrzy na niego przerażony.
- Przecież ty ŻYŁEŚ czekoladą! To twoja ulubiona, belgijska – nie potrafi zrozumieć. Nagle pochyla się nad szyją przyjaciela i wącha go, później przenosi swój nos na wysokość jego ust, wciąż wąchając, jakby bardzo chciał znaleźć w powietrzu jakiś zapach. – Nie pachniesz już czekoladą... – stwierdza w końcu i odsuwa się od niego trochę, jakby przerażony.
- Paweł... – próbuje coś powiedzieć Krystian, jednak rezygnuje. Zaczyna od nowa – Pawełku, kochany... Zmieniłem się. Ty też się zmieniłeś.
- Nieprawda – broni się niebieskooki, patrząc na niego ciągle w przerażeniu.
- Prawda. Wszyscy się zmieniamy – ton głosu Majowskiego jest spokojny, jakby mówił do dziecka, a jednak jego słowa tną serce Pawła jak ostrza.
- Ale... jak możesz NIE pachnieć czekoladą? Przecież to jest zapach mojego powietrza, to jest mój TLEN! – podnosi nagle głos Rajecki, załamując ramiona.
- Pawełku... – przyjaciel przyciąga go do siebie i przytula, zdziwiony, iż ten się nie opiera, a nawet przylega do niego. Chwilę tak trwają w ciszy i uścisku, pomiędzy teraźniejszością i przeszłością, i żaden nie chce się odsunąć, żaden nie chce przyznać się do swoich uczuć. Ostatecznie Rajecki delikatnie odsuwa się od przyjaciela. Chwyta czekoladę, szybko ją otwiera i wyłuskuje spośród pokruszonych kawałków jedną kosteczkę. Jedną, maleńką kosteczkę, którą kieruje do ust Krystiana. Ten nie odmawia. Rozpuszcza ją w ustach, delikatnie ssąc. Dawno nie czuł tego smaku. Teraz nie smakuje jak czekolada, ale jak wspomnienia. Słodkie wspomnienia z dzieciństwa. I zapach belgijskiej czekolady. Po chwili czuje usta na swoich. Nie odpycha Pawła. Wie, że to ich ostatni pocałunek. Rozchyla wargi i wysuwa język, na którym wciąż rozpuszcza się czekolada. Język Rajeckiego delikatnie zgarnia spomiędzy jego warg słodki bałagan. Krystian znów pachnie czekoladą i sokiem aroniowym. Jego usta znów są słodkie i ciepłe. Tak, ma swojego starego Krystiana. Uśmiecha się, kiedy kończą pocałunek. Bez słowa wstaje i zarzuca kurtkę. Majowski nie rusza się z sofy, wie, że Paweł zna drogę do drzwi lepiej od niego. Wzdycha, kiedy drewno delikatnie skrzypi przy zamykaniu. Spogląda na tabliczkę czekolady i częstuje się jeszcze jedną kosteczką, długo wdychając jej słodki, niepowtarzalny zapach. Zapach czekolady.
* - „Finlandia” Świetliki i Linda
** - „Amber” z ang. „Bursztyn”
Ostatnio zmieniony przez Sariel dnia Śro 19:44, 15 Kwi 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
oversensitive
Moderator
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 148
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:48, 10 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Jejku, leży tu ten tekst tyle czasu, nieskomĘcony, biedny... :)
Całkiem zgrabne, muszę rzec. Szkoda, że nie doszło do pojedynku, ponieważ chciałabym przeczytać coś w podobnej konwencji raz jeszcze. Tekst jest dosyć smutny - pokazałaś codzienność zwykłych ludzi - brak miłości w małżeństwie to rzecz... powiedziałabym, że nawet tragiczna. Całe życie z kimś, kogo się nie kocha, nie kochało i możliwe, iż nie będzie kochać...
Ostatni scena - "miodzio". Jestem zeslashowana, muszę przyznać. (A wszystkiemu winna Del :P) Kurczę, przeczytałabym prequel do tego, wiesz...? ^^
Co mi się nie podobało? Te wstawki z imionami wokalistów i zespołów. Kojarzy mi się coś takiego za bardzo z blogaSSkami. Ech.
Aha, mały błąd: "zestaw głośnomówiący" piszemy razem, nie osobno. :)
ściskam,
over
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sariel
Beta
Dołączył: 27 Kwi 2008
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: asylum
|
Wysłany: Śro 19:44, 15 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
O, błąd już poprawiam, o ja zła i niedobra xD
Dziękuję za komentarz;*
Prequel mówisz? Lata ich młodości?:>
Chodziło głównie mi o to, by ukazać, że ludzie bardzo się zmieniają przez czas. Anka gorzknieje, maczo Marcin pantofleje xD A Krystian zupełnie się zatraca, jest 'taki ładny, amerykański'. Tylko ten biedny Paweł się nie zmienia, ciągle jest taki sam i to go boli, bo nie rozumie^^ Brak miłości w małżeństwie wyszedł przypadkiem^^" Ale oni się przyjaźnią, więc nie jest tak źle.
Myślę, że ten drugi tekst byłby zupełnie inny^^'
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group deox v1.2 //
Theme created by Sopel &
Download
|